
Mieszkania coraz częściej służą jako inwestycja kapitału, a nie sposób na zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych. Nic więc dziwnego, że na rynku zaczęło pojawiać się coraz więcej lokali zaprojektowanych tak, by były jak najlepszymi produktami inwestycyjnymi. Zminimalizowano w nich to, co w mieszkaniach najdroższe, czyli kuchnię i łazienkę. W ten sposób powstały lokale, w których potrzeby przyszłych mieszkańców zeszły na dalszy plan.
Rynek mieszkaniowy jako portfel inwestycyjny
W ostatnim czasie dużo mówi się o cenach za metr na rynku pierwotnym i wtórnym. Analityków interesują też kwestie kosztu kredytów oraz dostępności lokali mieszkalnych. Równocześnie niewiele uwagi poświęca się jakości nowej zabudowy i kwestii dotyczących dostosowania nieruchomości mieszkalnych dla potrzeb przyszłych mieszkańców. W ciągu kilku ostatnich lat jakość zabudowy deweloperskiej spadła. Dotyczy to nie tylko mikrokawalerek, ale i mieszkań, które metrażowo powinny być idealne dla rodziny. Wielu analityków przyczyny tych zmian na gorsze upatruje w zmianie przepisów sprzed kilku lat.
Do 2017, aby uzyskać pozwolenie na budowę i móc wprowadzić lokal na rynek sypialnie i kuchnie musiały mieć minimalny ustalony odgórnie metraż. Oczywiście nie gwarantowało to funkcjonalności, ale zapewniało przestrzeń życiową, która zaspokaja podstawowe potrzeby. W takich mieszkaniach projektowano kuchnię, w której bez problemu dało się ugotować obiad. Obecnie nie jest to takie oczywiste. W 2018 wprowadzono zasadę, według której lokal mieszkalny może obejmować mniej niż 25 metrów kwadratowych. Prócz tego w mieszkaniach pojawiły się też aneksy kuchenne. Przed wprowadzeniem tych zmian nawet tak zwana otwarta kuchnia musiała mieć na przykład okno. Obecnie nie jest to już wymagane.
Mieszkania w których nie da się żyć
Zwolennicy opisanych wcześniej zmian twierdzili, że dzięki temu rynek nieruchomości będzie bardziej różnorodny. Architekci bez ograniczeń metrażowych z przeszłości mogli działać bardziej kreatywnie i tworzyć funkcjonalne mieszkania. Efekt w wielu przypadkach był jednak odwrotny. W nowej zabudowie zaczęły powstawać klitki, w których ciężko jest funkcjonować na co dzień. Warto podkreślić, że zmiany w regulacjach dotyczących metraży miały też obniżyć koszty budowy, a co za tym idzie przyczynić się do spadku cen mieszkań. Niestety scenariusz ten okazał się tylko obietnicą bez pokrycia.
Usunięcie części ważnych regulacji dotyczących metrażu, nie tylko nie pomogło w walce z drożyzną, ale i w praktyce zmniejszyło różnorodność oferty nowych lokali. Dziś na rynku pierwotnym rzadkością jest zamknięta kuchnia czy przestronna łazienka. Mimo tych oszczędności ze strony deweloperów stawki za metr kwadratowy lokali w nowej zabudowie wciąż są wysokie. Wszystko to pokazuje, że liberalizacja minimów dotyczących metraży przyniosła więcej szkody niż pożytku. Na rynku wciąż jest sporo mieszkań, które idealnie nadają się na produkt inwestycyjny, ale do mieszania już nie.