Rozlewanie się miast, czyli fachowo eksurbanizacja, to zjawisko doskonale znane w rozwiniętych krajach Zachodniej Europy. Jednak najlepszym przykładem nasilenia się tego problemu (bo jest to problem urbanistyczny) są Stany Zjednoczone ze swoimi aglomeracjami otoczonymi rozległymi przedmieściami. W rozlanym mieście ludność rozproszona jest na bardzo dużym obszarze, jednak jej codzienne życie związane jest z centrum miasta, przez co codziennie osoby takie przemieszczają się z peryferii do centrów i z powrotem.
Tanie paliwo i wysokie zarobki sprawiły, że w Stanach Zjednoczonych przyjął się obowiązkowy model sukcesu, element “american dream” – dobra praca w mieście, domek na przedmieściach i kilka samochodów, dających rodzinie komunikacyjną niezależność. Nie było to problemem dopóki na taki model życia było stać niewiele osób. Jednak z czasem coraz więcej mieszkańców miast decydowało się na wyprowadzkę na obrzeża. W ten sposób doszło do tzw. rozlewania się miast, czyli ich rozszerzenia się na tereny o dużo mniejszym stopniu urbanizacji, tj. o luźnej zabudowie jednorodzinnej.
Dlaczego rozlewanie się miast jest problemem? Z wielu względów i, co ciekawe, część z nich dotyczy terenów peryferyjnych, część zaś terenów miasta, ponieważ eksurbanizacja zmienia też sposób funkcjonowania centrów. Przede wszystkim mieszkańcy terenów podmiejskich opierają się głównie na transporcie prywatnym, korzystają głównie z prywatnych samochodów, co rodzi konieczność tworzenia coraz większej infrastruktury obsługującej ten ruch. Powstają coraz szersze drogi, z coraz rozleglejszymi węzłami, a biura, obiekty handlowe i usługowe w miastach muszą mieć coraz większe parkingi. To wszystko sprawia, że struktura miasta staje się coraz luźniejsza, coraz bardziej rozstrzelona, przemieszczanie się pieszo traci sens i samochód staje się jedynym sensownym rozwiązaniem na codzienny transport. Do tego rosną koszty tworzenia rozległych sieci wodociągowej, kanalizacyjnej oraz elektrycznej.
Jak już wspominaliśmy, zjawisko to zostało dobrze poznane na Zachodzie. W Stanach Zjednoczonych rozlewanie się miast rozpoczęło się w latach 20. XX wieku, w Europie – około pół wieku później. W Polsce na dobrą sprawę eksurbanizacja zaczęła być problemem dopiero w latach 90. XX wieku. Od tego czasu nasila się, niszcząc strukturę miast i powodując coraz większe szkody ekologiczne.
Rosnący dobrobyt sprawił, że także u nas coraz więcej osób decyduje się na życie w domu pod miastem i codzienne dojazdy. Wyższe zarobki pozwalają nie tylko na sfinansowanie zakupu lub budowy domu, ale też nabycie przynajmniej dwóch aut na rodzinę, tak aby umożliwić swobodne przemieszczanie się między peryferiami a miastem. Niestety, ale okres pandemii tylko nasilił to zjawisko. Ze względu na ryzyko związane z mieszkaniem w skupisku ludzkim, na potrzebę posiadania większej prywatnej przestrzeni podczas lockdownu oraz na pracę zdalną, mieszkania zaczęły tracić na popularności na rzecz domów położonych na terenach podmiejskich.
Być może nasilenie trendu wywołane pandemią jest chwilowe. Jednak nie można się spodziewać, że nie będą go stymulowały inne, działające już wcześniej czynniki. Na świecie stosuje się różne strategie walki z eksurbanizacją – otacza się miasta pasami zieleni, wyłączonymi z zabudowy lub ingeruje się w ceny podmiejskich działek budowlanych, tak aby nie były zbytnio tańsze od miejskich. W Polsce kluczowe byłoby ujednolicenie polityki urbanistycznej, czyli stworzenie planów zagospodarowania przestrzennego integrujących tereny różnych gmin. Obecnie każda gmina prowadzi swoje, niezależne działania, często rywalizując ze sobą, przez co nie ma mowy o realizacji jakiejkolwiek sensownej, dużej strategii, na czym cierpią miasta, rozlewające się coraz bardziej na przyległe tereny.